„Polityka rządu PiS wobec samorządów lokalnych niszczy je, destabilizuje. Dewastuje ich finanse, upartyjnia, zabiera im kompetencje i coraz bardziej uzależnia samorządy od państwa, od rządu i partii rządzącej. Zamieniając w gruzy ideę samorządności. Można odnieść wrażenie, że jest to celowe działanie, obliczone na przejęcie przez PiS kontroli nad samorządami” – pisze Jacek Krzemiński, w latach 2017-2019 szef Serwisu Samorządowego Polskiej Agencji Prasowej, a obecnie redaktor naczelny serwisu internetowego Tuwartomieszkac.pl.
„Relacje między samorządami lokalnymi a rządem zawsze były u nas dość trudne i napięte. Wynikało to przede wszystkim z niedoborów w budżecie państwa, przez co kolejne rządy próbowały się ratować, przerzucając część finansowego ciężaru zadań państwa na samorządy. I na tym polu między rządem a samorządami dochodziło często do zgrzytów. Na czym to polegało w praktyce? To dwa przykłady. Pierwszy to oświata. Gdy państwo przekazywało szkoły samorządom, miało dalej łożyć na ich utrzymanie. W postaci subwencji oświatowej. Ale niemal od początku dawały na ten cel samorządom mniej niż kosztowało utrzymanie szkół. Więc samorządy musiały dokładać do nich z własnej kieszeni, z roku na rok coraz więcej. Mimo, że to nie one decydowały o wysokości wynagrodzeń nauczycieli (te ustalał rząd, negocjując je z nauczycielskimi związkami zawodowymi) i o innych warunkach, na jakich nauczyciele byli zatrudnieni (to regulowała Karta Nauczyciela).
Drugi przykład to tzw. zadania zlecone. Czyli zadania, które państwo zleca samorządom do wykonywania. To m.in. prowadzenie urzędów stanu cywilnego, wydawanie dowodów osobistych, organizacja wyborów czy wypłata zasiłków z pomocy społecznej. W tym przypadku było i jest podobnie jak w przypadku oświaty. To znaczy, że państwo nie pokrywa samorządom całości kosztów, związanych z wykonywaniem tych zadań.
Dziś problem polega na tym, że odkąd do władzy doszedł PiS, relacje między rządem a samorządem dramatycznie się pogorszyły, nigdy wcześniej nie były tak złe. Z czego to wynikało? Z tego, że żaden wcześniejszy rząd nie posunął się tak daleko w tym, żeby samorządów nie traktować po partnersku i żeby wprowadzać – mimo ich sprzeciwu – niekorzystne dla nich zmiany.
(...) rządowych uderzeń w samorządy było w ostatnich latach tak dużo, że trudno je wszystkie wymienić. Boleśnie uderzyła w nie np. podwyżka płacy minimalnej, bo bardzo podwyższyła im koszty, czego rząd też w żaden sposób im nie zrekompensował. Warto wymienić jeszcze jeden, bardzo wymowny przykład. Wielu rolniczym, biednym gminom bardzo pomogło wybudowanie na ich terenie dużych elektrowni wiatrowych. Bo wpływy tych gmin z podatków od nieruchomości płaconych przez takie elektrownie to miliony złotych rocznie. Tymczasem w 2018 r. rząd zmienił zasady opodatkowania elektrowni wiatrowych. W taki sposób, że mocno obniżył płacony przez nie podatek od nieruchomości. Na dodatek obniżył go wstecz (to znaczy, że elektrownie mogły zapłacić niższy podatek także za wcześniejsze miesiące, sprzed przyjęcia tych przepisów). I oczywiście także w tym przypadku samorządom tego nie zrekompensował. Naraziło to gminy, mające na swym terenie duże elektrownie wiatrowe, na potężne kłopoty finansowe, bo nagle straciły dużą część swych wpływów. Trybunał Konstytucyjny uznał – kilka miesięcy temu – taką zmianę przepisów, w takim trybie, za niekonstytucyjną.
W zeszłym roku sytuacja finansowa samorządów znów się pogorszyła. Tym razem nie na skutek działań ekipy rządzącej, ale w wyniku pandemii. A mimo to rząd szykuje im kolejną bardzo niemiłą niespodziankę. Chodzi o to, że w ramach tzw. Nowego Polskiego Ładu chce m.in. podwyższyć kilkakrotnie kwotę wolną od podatku – w podatku PIT. Ale to oznacza, że wpływy z tego podatku znacząco zmaleją, co dla samorządów oznacza bardzo duże straty finansowe (przypomnę, że spora część ich dochodów to wpływy z udziału w podatku PIT). Samorządowcy mówią, że nie są przeciw obniżce kwoty wolnej od podatku, ale obawiają się, że rząd nie będzie chciał im zrekompensować wynikłych z tego strat finansowych. Skoro bowiem wcześniej takich zmian im nie rekompensował, to tym bardziej teraz – przy bardzo nadwątlonym przez pandemię budżecie państwa – nie będzie chciał tego zrobić. A zagrożenie z tym związane jest dla samorządów ogromne. Dla przykładu: władze Torunia wyliczyły, że gdyby rząd wprowadził zapowiadane zwiększenie kwoty wolnej od podatku dla wszystkich osób, miasto to straciłoby 140 mln zł rocznie. To aż 10 proc. jego budżetu. W innych dużych miastach straty byłyby podobne (np. w Lublinie byłoby to około 160 mln zł) i groziłyby wielu samorządom nawet bankructwem.
Dotychczas rząd bronił takiej postawy dwoma argumentami. Po pierwsze twierdził, że doprowadził do wzrostu wpływów podatkowych (głównie z VAT), na czym skorzystały też samorządy. Samorządowcy zbijali ten argument, mówiąc m.in., że bardziej niż wpływy samorządów z podatków wzrosły w ostatnich latach ich koszty, do czego walnie przyczynił się rząd. Poza tym od pandemii, przez spowodowany nią kryzys gospodarczy, wpływy z podatków znów się kurczą.
Czas więc na drugi argument rządu: by pomóc samorządom, stworzyliśmy Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych z budżetem liczonym w miliardach złotych. To faktycznie ogromne pieniądze, z których wiele samorządów już skorzystało. Szkopuł w tym, jak te pieniądze są dzielone. Czy one rzeczywiście idą tam, gdzie są najbardziej potrzebne, na najpilniejsze inwestycje. Wielu samorządowców twierdzi, że przy podziale środków z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych preferowane są samorządy, w których rządzi PiS lub takie, które wchodzą z rządem we współpracę. A te, w których np. rządzą ludzie związani z opozycją, pieniędzy nie dostają lub otrzymują j w symbolicznej wysokości. Samorządowcy przedstawiają na to dowody, a to jeden z nich, dotyczący gmin i miast z powiatu kłodzkiego:
Gdy Związek Miast Polskich poprosił rząd o szczegółowe informacje na temat podziału środków z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych, nie otrzymał ich. Ów fundusz to skądinąd kolejny przykład na to, że rząd zamiast przeprowadzić reformę samorządów lokalnych w Polsce (reformę rzeczywiście bardzo potrzebną, zwłaszcza jeśli chodzi o samorządowe finanse), idzie w kierunku dalszej centralizacji państwa, odbierania samorządom kolejnych kompetencji i coraz większego uzależniania ich od rządu, klientelizmu. Samorządy potrzebują większej samodzielności finansowej, a nie na odwrót. I do tego konieczna jest reforma ich finansów. Dla PiS jest wygodniejsze jednak tworzenie kolejnych rządowych funduszy dla samorządów, bo to wymusza ich uległość wobec rządu (i pomaga samorządowcom związanym z Prawem i Sprawiedliwością). Można odnieść wrażenie, że temu służy także działalność CBA, które w wielu przypadkach na siłę szuka sposobu, by postawić zarzuty jakiemuś samorządowcowi (z którym np. wojuje lokalna struktura PiS czy chce tam przejąć władzę). Oskarżenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego wobec samorządowców często są bardzo wątpliwe.
(...)
Na koniec warto przytoczyć jeszcze jeden mocny dowód na to, że Prawo i Sprawiedliwość w swej polityce wobec samorządów kieruje się głównie partyjnym interesem. Ten dowód to zapowiadany od dłuższego czasu przez ważnych polityków PiS (np. wicepremiera Sasina) podział Mazowsza na dwa województwa. PiS nie może przeboleć, że mimo posiadania największej liczby mandatów w mazowieckiem sejmiku, nie rządzi samorządem tego województwa. I znalazł na to sposób: podzielić ten region na dwa województwa: warszawskie i mazowieckie. Bo w tym drugim niemal na pewno przejąłby władzę, miałby samodzielną większość w sejmiku takiego województwa.
Reasumując: samorządy w Polsce, w wyniku polityki PiS wobec nich, są dziś bardzo zagrożone – ruiną finansową, utratą samodzielności, podporządkowaniem rządowi, jeszcze większym upartyjnieniem itd. I dlatego trzeba ich bronić” - czytamy w artykule Samorządy są bardzo zagrożone Jacka Krzemińskiego w serwisie Tu warto mieszkać.